sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 6



 
            Jednak nie było mi to dane, ponieważ właściciel auta złapał mnie za przed ramię. W skutek tego oby dwoje znaleźliśmy się pod światłem przybocznej latarni.  Nawet pomimo zamglonego wzroku mogłam dostrzec jego czekoladowe tęczówki. Boże! Jego oczy są  cudowne i jakie biję od niego ciepło. Co ja gadam! Co się ze mną dzieję. Może to przez ten nagły przypływ złego samopoczucia.

            Jednak nagle zmienił się wyraz jego wzrok i twarzy. Nawet nie wiem jak i kiedy udało mu się ściągnąć mi z głowy kaptur od bluzy. Jego wyraz twarzy był mieszaniną zaskoczenia i jakiegoś typu zachwycenia.

- O kurwa ! To jest laska! - wrzasnął ten jeden z tych  dwóch przygłupów, którzy byli kumplami bruneta. Na dodatek czułam się trochę nie komfortowo w uścisku tego, tego... Kurde! ... przystojniaka. Jest coś ze mną nie tak, albo... Mama! W mojej głowie zaświtała ta myśl: To nie możliwe. Nie mogłaś mi tego zrobić. Taki to ma być znak. Mamo! Zlituj się nade mną. Nie mam ochoty na takie głupie żarty!!!

~~~*~~~


               Nie mogłem pozwolić temu chłoptasiowi tak sobie odejść. Jak on w ogóle śmiał tak do mnie powiedzieć przy Andersonie i Luisie. Po prostu chciał mnie wyśmiać, tą swoją grzecznością. Nie mogłem na to pozwolić. Za kogo on się uważał? Na pewno za jakiegoś mądrale. Dlatego złapałem go za ramię i odwróciłem w moją stronę. Jednocześnie cieszyłem się, że udało mi się go przyciągnąć pod latarnie. Dzięki promieni świetlnym mogłem spojrzeć mu w oczy. Kiedy to uczyniłem. Trochę się dziwnie poczułem. Kiedy zatopiłem się w głębie tych kocich oczów coś mi nie pasowało. Takich oczów nie mógł posiadać facet. Dlatego ściągnąłem mu szybko z głowy założony kaptur od dresowej bluzy.

- O kurwa! To jest laska! - przez szok zdołałem usłyszeć pełne podniecenia wrzaśnięcie Andersona. Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Oczy tej laski naprawdę były hipnotyzujące.  Zapewne mogły by przyciągnąć każdego faceta. Tylko nie wiem dlaczego odnosiłem wrażenie że skądś znam tą dziewczynę, tylko miałem problem umieścić jej w odpowiedniej sytuacji.

- Ej! - delikatnie podniósł głos podchodzący do nas Nani - Ja znam tą dziewczynę. Widziałem ją w telewizji. - w tym momencie zabłysło w moim umyśle. Jeszcze bardziej byłem pewny kiedy to potwierdziły słowa Luisa - To Lexi Lonwer. Mistrzyni świata w Kickboxing.

- Naprawdę! - teraz to ryknął  stojący nadal koło auta Anderson - To jest mój bogini?!

- Co on pierdoli? - spojrzałem się na Naniego, który przysunął się trochę do mnie i dziewczyny.

- Ubzdurał sobie, że L.L. zostanie jego wybranką serca. Zaraz zobaczysz co ten idiota wymyślił sobie. - z ironicznego uśmiechu Luisa od razu wywnioskowałem, że Oliveira naprawdę wymyślił coś durnego. Nagle w błyskawicznym tempie podbiegł do mnie i Lexi. Po czym mnie odepchnął i złapał dziewczynę za rękę. Obrócił ją o sto osiemdziesiąt stopni w taki sposób, że ona znalazła się w jego objęciach. A potem stało się coś takiego, że nawet by to nie przyszło mi do głowy.


~~~*~~~
 

             Niech to szlag. Poznali mnie. Ja również jednego z nich też. Cristiano Ronaldo dos Santos Aveiro. Koleś który przespał się z Cloe. Jednocześnie nawet nie wiem jak i kiedy odzyskałam pełną władze w wzroku. Od razu poprawił mi się kiedy piłkarz mnie złapał za ramię, a bardziej mnie pobudziło kiedy jeden z kumpli Ronaldo zaczął mnie obściskiwać. W tym momencie czułam się zbyt nie pewnie. Czułam się w pewnego rodzaju niebezpieczeństwie. Jeszcze bardziej poczułam się zagrożona kiedy on zaczął zbyt blisko zbliżać się do mnie swoim ohydnymi ustami.

- O moja bogini! Teraz udowodnię ci jaki jest ze mnie ogier. Będziesz bardzo zachwycona. - co za obleśny typ.

- Anderson. Daj spokój. - zaoponował portugalski napastnik. Chociaż dowiedziałam się jak nazywa się facet, który mnie nachalnie obściskiwał.

- Lepiej posłuchaj kumpla i puść mnie. - warknęłam w stronę tego całego Andersona. Jednocześnie po kryjomu łapiąc go za nadgarstek. Przygotowując się do ataku.

- Kiedy do mnie mówisz. Jest to dla mnie coś pięknego, aż mam ochotę... - nie dokończył tylko zabrał się do czynów. Jednak byłam szybsza. Zwinnym ruchem wykręciłam mu nadgarstek w taki sposób, że doprowadziłam go do zrozpaczonego krzyku i upadnięcia na kolana przede mną.

- Kurwa! Złamiesz mi rękę! - zaczął wrzeszczeć. Natomiast jego kumple od razu przestali się głupio śmiać i patrzyli z szokiem.

- Ostrzegałam ciebie. - odezwałam się. Po czym zwróciłam się do Ronaldo i tego drugiego, kiedy próbowali zbliżyć się do mnie w celu, jak mniemam, obezwładnienia - A wam radzę się nie zbliżać do mnie. - wysyczałam w ich stronę.

- Ok. Tylko się nie denerwuj. - odezwał się portugalski napastnik.

- Nie zabijaj Andersona. Jest on debilem itp., ale nie zasłużył na taką karę.

- No właśnie. Nani ma rację. - potwierdził Ronaldo wypowiedź czarnoskórego kumpla.

            Popatrzyłam na nich z pewnego rodzaju współczuciem. Nie wiem co się ze mną stało, bo kiedy spojrzałam na Portugalczyka, w te jego słodkie czekoladowe oczy, mimowolnie puściłam nadgarstek Andersona. Jednocześnie szybkim tempem zaczęłam wiać. Ile miałam sił w nogach...


~~~*~~~


- Co tak stoicie?! Łapcie ją. Chciałam mi zrobić krzywdę. - ten debil Anderson zaczął skomleć jak szczeniak.

                Nie miałam ochoty słuchać jego lamentu. Po za tym coś lub ktoś zaprzątał mi w umyśle. Dokładniej piękne kocie oczy należące do przepięknej dziewczyny, która właśnie znikała mi z oczów za rogiem ulicy. Hipnotyzujące posiadała oczy i nie tylko. Kiedy dotknąłem jej ramienia poczułem pewnego rodzaju więź elektryczną. Cholera! Co ja wygaduję. W ogóle co się ze mną działo. Nic z tego nie rozumiałem. Nigdy nie doznałem takiego uczucia kiedy tylko dotknąłem kobiety. Nawet z Irina nie czułem tego, co od tej dziewczyny. Po prostu przyciągała mnie jak magnez. Jednak jednego byłem pewien, że w najbliższym czasie znowu spojrzę w ten piękny, hipnotyzujący i zielonawy wzrok. Przeznaczenie mi ją kiedyś jeszcze raz podsunie.  


~~~*~~~


            Nie mam pojęcia jak udało mi wejść do budynku, windy i do mojego mieszkania. Nie wiem nawet kiedy udało mi się doczołgać do sypialni Cloe. Jednak przez zamglony wzrok udało mi się spojrzeć na zegarek w przedpokoju i ustalić, że jest szósta rano. To o takiej godzinie moja przyjaciółka dopiero przewracała się na drugi bok. Z ogromnym trudem weszłam do pokoju przyjaciółki. Oparłam się o framugę przeszklonych drzwi, które z wielkim hukiem otworzyły się na oścież. Wywołując tym samym straszny hałas. Cloe jak oparzona wstała ze swojego różowatego łoża.

- Bierz co chcesz! Tylko oszczędź mi życie! - zaczęła wrzeszczeć.

- Cloe. To ja. - wyszeptałam.

- Lexi. - zdziwiła się. Po czym weszła do akcji - Kurwa! Lexi! Ty sobie jakieś żarty ze mnie stroisz. Przez ciebie prawie dostałam zawału serca. Czy ciebie do reszty porąbało?! Dlaczego wchodzisz do mojego pokoju z takim wielkim hukiem?! Jesteś nienormalna. A jak bym była z jakimś przystojniakiem... - nie nawiedziłam kiedy tak rozkręcała się.

Jeszcze bardziej mnie wściekłości brała, bo coraz gorzej się czułam. Jednak udało mi się tylko powiedzieć - Źle się czuję...  

Na tyle mnie było tylko stać. Nawet nie wiem kiedy przede mną nastała ciemność...


~~~*~~~


             Piękny słodki sen. Nic mi nie przeszkadzało. Było mi tak dobrze. Ciepłe i milutka pościel. Jednak mogło być lepiej, gdyby został ze mną Karim. Jednak nie mógł, bo przyjechała moja przyjaciółka. Lexi jak zawsze potrafiła wszystko zepsuć. Na początku byłam na nią okropnie zła, lecz nie potrafiłam się na nią długo gniewać. Jest ona dla mnie jak siostra. To ona mnie wyciągnęła z tego gówna, w które wdepnęłam jakieś trzy lata temu. Dokładniej podsumowując ćpałam. Były to dla mnie najgorsze miesiące mojego życia. Gdyby mnie w ten najgorszy wieczór mojego życia nie znalazła w tej manchesterskiej melinie. Zapewne bym już wąchała kwiatki od spodu. Także L.L. jest dla mnie taka ważna. To jej zawdzięczam nowe życie, które realnie prowadzę.

             Mój błogi sen oraz stan rozmyślań został gwałtownie zatrzymany wraz z głośnym hukiem, który spowodował automatyczną baczność w moich nogach. Nerwowo przetarłam dłońmi zaspane oczy. Jednak w mroku nie widziałam kto wszedł do mojej sypialni. Boże! Może to włamywacz lub co najgorsze morderca.

 - Bierz co chcesz! Tylko oszczędź mi życie! – wrzasnęłam ile miałam sił w płucach.

- Cloe. To ja. – nagle usłyszałam cichy kobiecy głosik, które wszędzie bym poznała.

- Lexi. – odezwałam się z małym zdziwieniem. Jednak doszłam do siebie i wściekłam się na maksa - Kurwa! Lexi! Ty sobie jakieś żarty ze mnie stroisz. – nie zostawię na niej suchej nitki - Przez ciebie prawie dostałam zawału serca. Czy ciebie do reszty porąbało?! Dlaczego wchodzisz do mojego pokoju z takim wielkim hukiem?! Jesteś nienormalna. A jak bym była z jakimś przystojniakiem... - nie dała mi dokończyć.

- Źle się czuję... – udało jej się tyle powiedzieć, bowiem z wielkim hukiem upadła na drewniane panele w mojej sypialni.

- Lexi nie wydurniaj się. – odrzekłam zapalając przy tym nocną lampkę. Maleńkie światło rozświetliło mój pokoju. Ukazując tym samym całą sytuację. Moim oczom ukazało się nie ruszające ciało mojej przyjaciółki. Moje źrenice rozszerzyły się.

- O kurwa! – tyle na początek było mnie stać wypowiedzieć. Podbiegłam do L.L. Nie ruszała się. Oczy miała przymknięte. Jednak po delikatnym podnoszeniu się klatki piersiowej stwierdziłam, że ona zemdlała. – Lexi! – zaczęłam nią szarpać – Lexi! – powtórzyłam.

              Jednak nie ruszyła się. Nie zastanawiając się więcej wykonałam telefon na pogotowie ratunkowe. Po czym starałam się ułożyć moją przyjaciółkę w bezpiecznej pozycji. Tak jak mnie nauczył Robert Rytron. No właśnie! Do niego też zadzwonię. Powinien o tym wiedzieć.
Złapałam za komórkę. Wybrałam numer trenera mojej najlepszej przyjaciółki.
           
- Słucham? – odezwał się zaspany głos mężczyzny.

- Robert? – czułam jak mój głos drży i słabnie już nie potrafiłam zachować zimnej krwi.

- Cloe! Co się stało? – wiedziałam, że on wyczuje moją panikę.

- Lexi… - tyle zdołałam wydukać spoglądając na moją nieprzytomną przyjaciółkę.

- Co się jej stało?! – w jego głosie już też wyczułam zniecierpliwienie.

- Ona leży u nas w mieszkaniu nieprzytomna. – powiedziałam na jednym tchu.

- Zaraz u was będę. Wezwałaś karetkę i ułożyłaś ją w bezpiecznej pozycji?

- Tak. – odrzekłam z płaczem.
- Uspokój się. Zaraz będę u was. – i rozłączył się.

            Jak mogłam się uspokoić. W tym momencie potrzebowałam kogoś bliskiego. Kiedy patrzyłam na moją przyjaciółkę, która w ogóle nie dawała żadnych znaków życia. Czułam się bezradna. Chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam w jaki sposób.

            Ten czas kiedy czekałam na karetkę dłuży mi się niemiłosiernie. Jednak nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. W biegu ruszyłam do frontowych drzwi. Kiedy je otworzyłam moim oczom ukazała się lekarka w białym fartuchu, a za nią dwóch mężczyzn w pomarańczowych uniformach. 

- Dzień dobry. To Pani wzywała pogotowie. – pokiwałam głową - Gdzie jest poszkodowana? – odezwała się doktorka.

- Proszę tędy. – nie wiem nawet skąd tyle siły wzięłam, aby opanować drżenie głosu.

            Wskazałam im Lexi, która nadal nie odzyskała przytomności. Lekarka zaczęła ją oglądać i badać. Zmierzyła jej ciśnienie. Po jej wyrazie twarzy wywnioskowałam, że nie jest dobrze. Po czym kazała ratownikom rozstawić noszę.

- Zabieramy pacjentkę do szpitala. – poinformowała mnie lekarka.

- Czy mogę z nią jechać?

- Przykro mi, ale nie możemy zabierać osób trzecich. Regulamin nam tego zabrania. – odrzekła. 

- A w drodze wyjątku. Bardzo proszę. – starałam się jakoś przekonać. Jednak lekarka była nie ugięta.

            Kiedy wychodziliśmy z budynku. Nagle z piskiem opon przed karetką zatrzymał się jeep. Wiedziałam, że jest to Robert. Kiedy zgasły reflektory auta on jak oparzony wystrzelił ze środka. Podbiegł do mnie i stojącej koło mnie lekarki. W tym samym czasie nosze z L.L. zostały władowane do pogotowia.

- Co z nią jest? – natychmiast pytaniem zaatakował lekarkę.

- A jest pan z rodziny?

- Nie. Ale jestem jej trenerem i opiekunem. – tłumaczył się Robert.

- W tej chwili nie mogę nic panu powiedzieć. Wszystkiego dowiecie się w szpitalu, a teraz bardzo przepraszam, ale musimy jechać. – nie patrząc na nas. Kobieta w białym fartuchu ominęła nas. Jednocześnie zlała mnie i Roberta.

- Co za wredna baba. – wyszeptałam kiedy wreszcie karetka ruszyła.

- Wyrażaj się. – upomniał mnie trener Lexi.

- Przepraszam. – spuściłam głowę. Jednak od razu podniosłam kiedy Roberta odezwał się do mnie ponownie.

- Idź się szybko przebierz i jedziemy do szpitala. – w tym momencie zdałam sobie sprawę, że stoję na środku chodnika w samej kusej koronkowej koszulce nocnej.

              Nie patrząc na Pana Rytrona ruszyłam w stronę windy i do mieszkania. Ubrałam co miałam pierwsze pod ręką, czyli zwykły siwy dres. W ogóle w nie moim guście, ale co się nie robi dla najlepszej przyjaciółki.

- Już jestem! – zakomunikowałam kierowcy kiedy wsiadałam do jeepa.

- Ok. To jedziemy. – i ruszył z piskiem opon.

            Miałam cichą nadzieję, że Lexi nie jest chora na jakąś poważną chorobę, bo taka wiadomości zrujnowałaby jej życie, które tak ciężko zbudowała.   



1 komentarz:

  1. Opowiadanie zarąbiste. Przeczytałam je na jednym tchu. Bardzo ciekawa historia. Nie mogę się doczekać dalszych losów Cristiano i Lexi :) Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział :*

    OdpowiedzUsuń