niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 5


- To do jakiego klubu ze striptizem jedziemy? - zadał to pytanie Anderson kiedy we trójkę wsiadaliśmy do mojego lamborghini. 

- Czy dla ciebie to jakaś różnica? Przecież ty i tak wszystko byś chciał ruchać co oddycha i rusza się. - wycedził przez zaciśnięte zęby wkurzony Nani. 

- No. Najbardziej ciebie bym chciał przelecieć. Czy ty masz pojęcie jakie masz ponętne pośladki? – parsknąłem na widok miny Luisa w czasie kiedy przekręciłem kluczyki w stacyjce. Z wielkim bananem na twarzy wyjechałem z podjazdu na ulicę.


***



        Mglista i mroczna aura opanowała całą powierzchnię madryckiego cmentarza. Jedynym źródłem oświetlenia były pojedyncze latarnie, które gdzieniegdzie rzucał maleńki promyk światła. Spoglądałam na niego kiedy przechodziłam przy metalowym płocie w stronę centralnej bramki wejściowej. Czułam się w pewnym sensie spokojna i pełna nadziei na uzyskanie pełnego objawienia matecznego zrozumienia i pocieszenia. 

       Z takimi uczuciami przeszłam przez bramkę. Po czym ruszyłam w zachodnią część cmentarza, gdzie znajdował się grób mojej matki. Mijałam kolejne mogiły, aż wreszcie przed moim wzrokiem, w oświetleniu jednej z nielicznych latarni, pojawiła się grobowa tablica z imieniem i nazwiskiem mojej rodzicielki. " Carmen Irma Lonwer. Kochana żona i matka." Z tym pierwszym i drugim odniesieniem nie potrafię ustosunkować się do tego czy była ona kochaną żoną i matką. Jednak moje serce mi podpowiadało, że była wspaniałą oraz pełną ciepła kobietą. Czułam to za każdym razem kiedy przychodziłam na jej grób. Nigdy nie poznałam jej, ale kocham ją całym sercem. 

         Potem popatrzyłam na całokształt mogiły mojej matki. Nie było widać żadnego przepychu. Grób był skromny, ale zadbany. Główna płyta składała się z białego marmury, a boczne skrzydła z czarnego połyskującego marmuru. Były świeże kwiaty w marmurowym wazonie i dwie postawione na bokach mogiły zapalone znicze. Zapewne przyniesione przez mojego ojca. Chociaż potrafi jedno dobrze zrobić. Zadbać o czystość na grobie żony. Widać, że bardzo ją kocha nawet po śmierci. Tylko dlaczego tak nienawidzi mnie. Własną córkę. Czym ja sobie zasłużyłam na takie traktowanie? 

        Nie spuszczając wzroku z tablicy z imieniem i nazwiskiem usiadłam na białej drewnianej ławeczce, która stała opodal. Westchnęłam ciężko.

 - Trudno mi jest zebrać wszystkie moje myśli. Tęsknię za tobą. Chociaż tak naprawdę nigdy ciebie nie poznałam. Jednak czuję, że czuwasz nade mną i jesteś koło mnie. Mamo! - nie wytrzymałam  i rozpłakałam się jak małe opuszczone dziecko. Starałam się zapanować nad moimi łzami poprzez bezradne wycieranie twarzy rękawem od bluzy.

 - Gdybyś ty tu była na pewno ojciec by mnie tak nie traktował. By mnie pokochał tą prawdziwą ojcowską miłością, której tak potrzebuję. Moje wszystkie problemy zaczęły się przez niego. Strach przed mężczyznami jest przez niego i mojego gwałciciela, a zarazem autora blizny na lewej stronie brzucha. Przez nich nie mogę zaznać spokoju, którego tak potrzebuję. Mamo! - zacisnęłam pieści na piersi.  Przełknęłam ślinę.

- W tej sprawie proszę ciebie o jakiś znak. Proszę pomóc mi się otrząsnąć z tego żalu, gniewu i nienawiści do świata mężczyzn. Mnie to zabija od środka. Daj mi znak! -wrzasnęłam podnosząc głowę ku niebu, które było pełne gwiazd jednak po wschodniej części widać było już mały przebłysk wschodzącego słońca. Nic się jednak nie wydarzyło. - Mogłam się tego spodziewać - wymamrotałam, ponieważ od tego tragicznego spotkania wszystko zmieniło się w moim życiu. 

       Stałam się zbyt podejrzliwa, nieufna, szukającą cały czas jakiegoś haczyka, nienadająca do tego aby pokochać i być kochaną. Takie jest moje życie, w którym niestety musiałam się na swój sposób odnaleźć. Chociaż według Roberta zatraciłam się w swoim żalu, goryczy i nienawiści do całego świata mężczyzn. Może ma po części rację, lecz ja tego nie widzę. - I nie potrafię tego odnaleźć. - te słowa już wypowiedziałam głośno.

        Jednak nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, zachęci, czy współczucia, które jak myślę pragnę od środka jak nic innego na świecie. - jednak nigdy tego nie doświadczę. - To co mi pozostało. Po pierwsze pogodzić się z sytuacją i zacząć się leczyć u psychiatry. Jak mi doradzała Cloe. Jednak istniała druga opcja. Mogłam zatracić się w tych negatywnych emocjach na zawsze, które tak mnie niszczyły od wewnątrz. Jest również trzeci sposób. Najlepszy dla mnie! Nie powracać do tego co było. Zamknąć się na temat "relacji z mężczyznami". Nigdy nie doświadczyć zaznania miłości, założenia rodziny oraz życia z bajki długo i szczęśliwie. Taką mamo drogę wybieram. Żegnaj. - nie odwróciłam się w stronę grobu matki. Tylko szybkimi ruchami poszłam w stronę bramki, a za nią biegiem ruszyłam w powrotną drogę do domu. Jednak kiedy chciałam przebiec przez przejście dla pieszych, na czerwonym świetle, usłyszałam tylko pisk opon...


***




- Totalny debil z ciebie! - wrzeszczał Luis na Andersona - Nie masz za grosz szacunku! - nie przestawał opierdalać jego nawet kiedy wychodziliśmy z klubu oraz wsiadaliśmy do mojego auta. 

- Jaki szacunek? - zdziwił się  "debil" - Przecież to i tak była dziwka. 

- Ty naprawdę jesteś stuknięty. - oświadczył już spokojnym tonem głosu Nani - To teraz według ciebie dziwce nawet nie należy się szacunek. Zrozum jedno jest ona nadal kobietą i należy jej się odrobinę szacunku. Kiedy mówi, że nie chcę. To kurwa nie chcę! - znowu mu puściły nerwy.

- Ja pierdol. Przecież jej do niczego nie zmuszałem. Prawdę mówiąc zapłaciłem jej. Także musiała mnie obsłużyć. To nie moja winna, że jak miało dojść do seksu to się chciała wycofać. Ja tylko broniłem swoich praw... praw.. praw... - zaciął się.

- Konsumenckich. - podpowiedziałem.

- Ooo właśnie! Broniłem swoich praw konsumenckich. - dokończył swoją wypowiedź Anderson.

- Broniłeś swoich praw konsumenckich poprzez nie wyżytą paranormalną seksualności. Poprzez dopuszczenie się najgorszej rzeczy jakiej może się dopuścić szanujący się facet.- rozpoczął swój wywód Luis. 

- Eee...- wymruczał winowajca - Proszę o tłumaczenie.

- Kurwa! Chciałeś ją zgwałcić?! Pojąłeś to wreszcie. - ja nadal milczałem. Jednak podzielałem zdanie Naniego. Anderson zachował się jak prawdziwy cham.

- Ja nie chciałem jej zgwałcić, tylko odebrać to za co zapłaciłem. - oświadczył dumnie i zadowolony z siebie Anderson - Nawet Cris mi przyzna rację. Prawda Ronaldo. - teraz zwrócił się do mnie. Spojrzałem się na jego odbicie w tylnym lusterku kierowcy, po czym wzrok zwróciłem na twarz Luisa, który siedział na przednim siedzeniu pasażerskim.
 
- Sorry stary, ale Nani ma rację. 

- Nie wierzę! - wrzasnął - I ty Brutalu przeciwko mnie.

- Po pierwsze nie " Brutalu", tylko "Brutusie". Po drugie cieszę się , że Cristiano zgadza się ze mną. I po trzecie cały czas uważam, że jesteś totalnym debilem. - zakończył triumfalnie swoją wypowiedź. Kiedy to usłyszałem nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. 

- Wiecie co... - nawet nie zdążył nic więcej powiedzieć tylko przystąpił do ataku. Wszystko działo się tak szybko. Złapał Luisa za szyję i demonstracyjnie zaczął nim szarpać w każdą stronę.

- Debil! Ja ci pokaże jaki ten debil jest naprawdę. - krzyczał.  Chciałem ich rozłączyć i dosłownie na chwilę puściłem kierownicę. 

- Przestani Anderson! - wrzeszczałem podczas uwalniania Luisa z jego uścisku. Wreszcie udało mi się ich od siebie rozdzielić. Jednak kiedy wszystko się uspokoiło nagle usłyszałem krzyk Naniego - Uważaj! - już było za późno kiedy zacząłem hamować. 

Nie wiem nawet kiedy ktoś pojawił się na przejściu. Dokładnie kiedy ten dureń wskoczył mi na maskę! 

- Potrąciliśmy kogoś! - zaczął skomleć Nani. Natomiast Anderson - Ale jazda potrąciliśmy kogoś!

- Zamknijcie się obydwaj! - po czym spojrzałem się przez przednią szybę. Wtedy domniemana ofiara zeskoczyła z maski Mojego Lamborghini. Już nie zwracając uwagi na podekscytowanego Andersona i zrozpaczonego Luisa wyskoczyłem z auta. Byłem tak wściekły na zakapturzonego kolesia za to, że wskoczył na maskę mojego maleństwa. Nawet nie zwracałem uwagi na to, że tak naprawdę prawie bym go potrącił... .



***


     Nawet nie wiem kiedy wskoczyłam na maskę przejeżdżającego auta, które dynamicznie hamowało, aby uniknąć potrącenia mnie. Zdawałam sobie sprawę, że przebiegłam na czerwony świetle. Szybkim ruchem zeszłam z maski. Obmacałam się i  skupiłam, żeby postarać się wyczuć wszystkie moje kości oraz mięśnie. Jak dla mnie wszystko było w porządku. Po czym wzrok skupiłam w stronę auta. Miałam tylko nadzieję, że właściciel tego ... Musiałam porządnie skupić się na emblemacie pojazdu, bo przez oślepiające światła nic nie widziałam. Jeszcze raz spojrzałam na znaczek auta... I zamurowało mnie. Lamborghini! Nieźle. Jeszcze musiałam wejść w drogę jakiemuś nabuzowanemu bogaczowi. 

- Los jednak jest dla mnie nie wyrozumiały. - wyszeptałam to zdanie do siebie. Jedynym wyjście jakie mi się pojawiło w głowie. Dać chodu. Po co ja i właściciel luksusowego pojazdu mamy się denerwować. Chciałam to już zrobić. Jednak kiedy w momencie odwrócenia się od auta, ktoś z niego wyszedł. Po głosie rozpoznałam, że to jest facet. I to bardzo wściekły facet.

- Ty idioto! Nie umiesz przechodzi przez przejście dla pieszych jest ci do tego potrzebna instrukcja. Po za tym nie wiesz co oznacza czerwone światło! 

      Nie był wściekły, tylko wkurwiony. Poznałam to po tonie głosu. Intuicja mi podpowiadała, że mam wiać, za to głos serca ZOSTAŃ. 

- Co nie masz odwagi się odwrócić i spojrzeć mi w oczy. Tylko chcesz uciec z miejsca zdarzenia, które sam wywołałeś. - wyczułam w jego głosie cynizm. I wyciągnęłam jeden wniosek. On myśli, że jestem płci męskiej. Samoczynnie piękny utworzył mi się as w rękawie. Obudziła się we mnie znowu ta wyrachowana i zimna suka. Bez ogródek mogę powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju mój system obrony kiedy ktoś mi ubliża i czuję się zagrożona. Wtedy budzi się we mnie sylwetka typowej wojowniczej amazonki. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się w stronę właściciela lamborghini.

- No proszę. Odwaga powróciła. - zaśmiał się cynicznie. Nie widziałam go zbyt dobrze. Dlatego też przeszłam na drugą stronę ulicy, na której on również był. Mój intuicja mi podpowiadała, żebym zachowała dystans i tak właśnie uczyniłam. Jednocześnie nie zdjęłam jeszcze kaptura z głowy. Wykorzystam fakt pomylenia mnie z mężczyzna. Jestem ciekawa jego miny kiedy dowie się, że jestem kobietą.

- To nie odwaga. Tylko dobre wychowanie sprawiło, że zostałem. - specjalnie używałam męskich czasowników i przymiotników - Przepraszam za tą sytuację. Mam nadzieję, że nic się nie stało. Tak jak mnie. Była to nie fortuna i nie przyjemna sytuacja dla mnie i jak dla ciebie. - mówiłam mu na ty, po pogłosie i zarysach sylwetki stwierdziłam, że jest to młoda osoba. Cały czas nie widziałam jego twarzy zbyt dobrze, chociaż że stał pod światłem drogowej lampy. Jedna myśl mi przeszła przez głowę, że jednak nie wyszłam bez szwanku z tej nieszczęsnej sytuacji. Coś nie dobrego działo się z moim wzrokiem. Jednak nie dałam nic po sobie poznać. Kontynuowałam dalej:  - Mam nadzieję, że tą sprawę pozostawiamy w takim stanie jakim jest. Ja nic nie mam do ciebie. Jednocześnie życzę miłego dnia. - chciałam jak najszybciej z stamtąd iść. Coraz gorzej się czułam.

- Ha ha ha... - rozległ się basowy śmiech. - Słyszeliście to chłopaki. - kiedy to powiedział moim zamydlonym oczom pojawiły się jeszcze dwie zamazane męskie sylwetki. 

- Tak. Słyszeliśmy. Ten młokos jest naprawdę zabawny. - odezwał się jeden z nich. 

- Moim zdaniem on nadal jest prawiczkiem. - usłyszałam trzeci głos. - Cris a może zabierzemy go do klubu i zapłacimy panienką, aby rozdziewiczyli go?

- Chyba rozprawiczyły. - poprawi go jeden z nich. 

- Mniejsza z tym. Wiadomo o co mi chodziło. - do głosu powrócił ten pierwszy. 

- Panowie... - nie miałam już siły. Ledwo trzymałam się na nogach, a oni sobie tutaj ze mnie zaczęli sobie strugać żarty. - ... nie mam czasu, ani ochoty na wasze żarty. Żegnam was. - chciałam się wreszcie ulotnić. Jednak nie było mi to dane…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz