czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 8





- Do jasnej cholery! Anderson przestań się wiercić. - warknąłem w stronę tego dekla. 

Byłem totalnie wnerwiony. Najpierw ten idiota Anderson zaczął uciekać po całym pokoju zabiegowym przed strzykawką i anestezjologiem, który chciał dać mu znieczulenie przed zszyciem. Wreszcie kiedy udało się mi i Naniemu go zablokować. To znaczy ja leżałem na kozetce, nade mną był złapany za przed ramiona przez mnie Anderson, a wierzchołkiem naszej góry lodowej był siedzący okrakiem Nani. W tej chwili pomyślałem, że moja męskości będzie porządnie uszkodzona. Dzięki takiej pozycji nie miał szans znowu uciec i lekarz mógł wcisnąć igłę w przed ramię Andersonowi. Jednak ta historia się jeszcze nie zakończyła, bo czub pacjent właśnie w tej chwili wiercić się na tym krześle jak mucha w końskim łajnie. 

- Ile to czasu jeszcze będzie trwać? - narzekał Andi z wielkim tamponem na głowie.

- Uzbrój się w cierpliwości. Musi przyjść chirurg, żeby ciebie zszył. - odpowiedział Nani. 

Szczerze mówiąc już nie miałem siły ani ochoty na pilnowanie tego manchesterskiego ogiera rozpłodowego. Chciałem jak najszybciej być na pierwszym piętrze, w sali sto, u niej. Nie znałem jej. Jednak coś ciągnęło mnie do niej. 

- Dzień dobry Panom. - z marzeń wyrwał mnie delikatny kobiecy głos wchodzącej do pomieszczenia pani chirurg - Doktor Carmen Cromwell. - przedstawiła się w czasie zakładania gumowych rękawiczek. Po czym spojrzała w stronę Andersona - A to zapewne Pan Oliveira. - odrzekła oglądając jego rozcięte rany na łuku i dłoni. Kiedy się trochę przybliżyła swoim biustem do twarzy Andersona w celu dokładniejszego obejrzenia rany na czole. 

Ten od razu się ożywił patrząc w jej dekolt. Trochę mu zazdrościłem, bo było na co popatrzeć. Pani chirurg miała długie zgrabne nogi, zgrabną pupę, idealną talię, okrągły biust, długi blond włosy związane w klasycznego warkocza, niebieskie oczy, ponętne usta i zgrabny nosek. Była naprawdę bardzo piękną kobietą. Jednak coś we mnie krzyczało, że widziałem w życiu piękniejszą kobietę, która jest piętro wyżej. Automatycznie spojrzałem się na sufit. Czułem, że jest ona nade mną.

- No już. Gotowe. - nagle odezwała się pani doktor. 

Spojrzałem w stronę Andersona. Miał już zszytą dłoni i łuk brwiowy - Był Pan bardzo odważny. - uśmiechnęła się zalotnie w jego stronę. Widać, że leci na niego - Teraz wypiszę Panu receptę. - podeszła do biurka i zaczęła pisać. Kiedy skończyła podeszła zalotnie kręcąc biodrami w stronę pacjenta - Proszę o to recepta. - odrzekła. 

Jednocześnie zauważyłem jak Pani Carmen wtyka jemu karetkę z receptą do kieszeni w koszuli i jakby nie chcący obtarła się o niego. Ja pierdzielę! Laska naprawdę leci na niego. Mogę się założyć, że na recepcie są nie tylko nazwy leków, ale również jej numer telefonu. 

Kiedy napalona na Andersona pani chirurg wyszła z gabinetu. Musiałem się przekonać o swojej racji. 

- Pokarz tą receptę. - nie protestował. Dał mi ją posłusznie. Był tak zachwycony i zauroczony wdziękami Pani Cromwell. Odwinąłem staranie złożoną kartkę. Zacząłem czytać. Najpierw były wypisane nazwy leków i ich zażywanie. Jednak na samym dole kartki był wypisany numer telefonu i jej imię oraz nazwisko. 

- Nani. Chyba nasz kumpel ma bardzo chętna fankę. – odrzekłem z wielkim bananem na ustach.

- Tak? - zdziwił się Luis.

- Zobacz. - dałem mu kartkę.

- Faktycznie. - po czym poruszył brwiami.

- Ja mam chętną fankę? - obudził się do życia Oliviera. Po czym wyrwał Luisowi kartkę i gapił się w nią jak wół na malowane wrota. - Ona na mnie leć. Mam jej numer telefonu. - stwierdził z błyskiem w oku. 

- No proszę odkryłeś Amerykę. – stwierdziłem załamany jego błyskotliwością. 


~~~*~~~


Siedziałam przy mojej przyjaciółce. Kiedy spała była tak nie winna. W ogóle musiała porządnie odpocząć i przede wszystkim wyspać się, bo nie długo by dostała zawału. Nigdy nie mogłam jej zrozumieć w temacie jej ambicji, a zarazem byłam pod ogromnym wrażeniem jej siły. Chciała być najlepsza. Udało jej się wreszcie. Z czego bardzo się cieszę i jestem z niej dumna. Patrzyłam na nią jak spokojnie śpi. Jest ona dla mnie jak siostra. 

Nagle do moich uszów doszedł dźwięk pukania do szyby. Spojrzałam w tamtą stronę. Za oknem zauważyłam Karima. Po cichu wstałam ze szpitalnego krzesełka i delikatnie wyciągnęłam rękę z dłoni mojej przyjaciółki. Nie chciałam jej obudzić. Potem na palach wyszłam za drzwi.

- Cieszę się, że jesteś. - ucałowałam go słodko w usta i przytuliłam do siebie. 

Tak szczerze. Nawet nie wiem co się ze mną dzieję. Dość dziwnie się czuję. Mam wrażenie jakby był on mi bardzo bliski. Nie tylko pod postacią fizyczną, ale również duchową. Nawet bym nie przypuszczała, że coś takiego pomyślę. Czyżbym zaczynała czuć jakieś cieplejsze uczucie w stosunku do Benzemy. Nie mam bladego pojęcia, ponieważ nigdy nie pociągał mnie w taki sposób żaden facet. Liczyła się tylko dobra zabawa i seks, a teraz coś więcej. 

- Jak ona się czuję? - wyrwał mnie z nostalgii głos Karima, który palcem przez okno wskazywał na moją śpiącą przyjaciółkę.

- Ogólnie dobrze, ale czekamy na wyniki dodatkowych badań. - odpowiedziałam.

- Aha. A nic konkretnego nie powiedział lekarz? Dlaczego muszą zrobić te dodatkowe badania? - pytał się dalej.

- Powiedział nam, że więcej nam powie kiedy będzie mieć wyniki glukozy. - odrzekłam. 

- Glukozy? - zdziwił się.

- No tak. Nie wiem o ci chodzi, ale może ty coś kojarzysz o co w tym chodzi? 

- Chyba domyślam się. - powiedział drapiąc się po czole.

- Tak. To co by to było? Chyba nie jakaś ciężka choroba. - złapałam się za usta. 

- Te badania kojarzą mi się z cukrzycą. My jako piłkarze w badaniach okresowych zawsze mamy mierzony cukier. U mnie coś im nie pasowało w tym podstawowym badaniu. Dlatego zrobili mi badania pod kontem cukrzycy. Jednak nic nie wykazało. - uśmiechnął się do mnie.

- Cukrzyca! - pisnęłam.

- Nie panikuj. Przez to nie umrze. Ta choroba owszem jest nieuleczalna... 

- Co? - wrzasnęłam i już mi się chciało płakać. 

-..., ale można z nią żyć. Są odpowiednie leki. Ona z powodu tej choroby nie umrze jak będzie stosować się do zaleceń lekarza. - spokojnie odrzekł. 

- Jednak mam nadzieję, że nie jest chora. - powiedziałam podciągając nosem - Przyjaciele nie byli źli, że odwołałeś imprezę? – postanowiłam zmienić temat.

- Nie. Wytłumaczyłem im na czym rzecz polega. Nawet zadeklarowali się, że odwiedzą Lexi w szpitalu. - uśmiechnął się. 

- To bardzo miło z ich strony. - odrzekłam - Ale... - przybliżyłam się do niego z zalotnym uśmiechem i równocześnie oplotłam swoje ręce wokół jego karku. Pragnęłam jego ust i dotyku. Chciałam, żeby był blisko mnie. Przybliżyłam go do siebie, aż zaczęłam odczuwać falę drżenia na całym ciele - ... ty jesteś z nich najbardziej miły, a zwłaszcza w stosunku do mnie - nie czekając na jego reakcję. Przywarłam do jego ust. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej odważny. Postanowiłam nie ukrywać się z własnymi uczuciami. Zobaczymy co czas pokarze. Jeżeli Benzema jest mi przeznaczony. Przyjmę go z otwartymi ramionami. Nawet sama nie umiem uwierzyć w to co powiedziałam. Chcę mieć na jednego faceta na stałe. Chcę zostać monogamistką? – pomyślałam.  Przywarłam do niego bardziej. Jednak przeszkodzono nam. 

- Uhm. - ktoś odchrząknął. Oderwałam się od Karima. Po czym razem spojrzeliśmy w stronę odgłosu. Byłam bardzo zdziwiona kogo zobaczyłam. Był to Ronaldo. 

- Co ty tu robisz? - jednak powiedziałam to na głos. Wolałbym żeby go tutaj nie było. Mój Francuz wie o całym zdarzeniu między mną a nim. Kiedy się o tym dowiedział bardzo się ze złościł i kazał mi obiecać, że więcej do niego nie zbliżę się. I mam zamiar dotrzymać słowa. Nie pozwolę, aby jakiś na żelowany goguś popsuł mi relacje z moim facetem. Jak to fajnie brzmi. Mojego faceta! Odpowiedź sama przyszła. Chcę być monogamistką! Mój wewnętrzny głos krzyczał. 

Jednak wrócimy do sprawy Crisa.

 - Posłuchaj jak masz zamiar skłócić mnie z Karimem. To więc, że ja ci na to nie pozwolę. I... - nie dał mi dokończyć. 

- Spokojnie. Nie mam zamiaru skłócić ciebie ze swoim fagasem. Wręcz przeciwnie chciałem potrzymać kumpla na duchu. Wiesz przecież, że przyjaźnimy się z Francuzem. - uśmiechnął się uroczo. Jednak mnie nie nabierze. Na odległość śmierdzi i widać, że coś kombinuje. Ale nie będę prowadzić teraz śledztwa.

- Wiem doskonale o tym. - odrzekłam ze sztucznym uśmiechem.

Jednak naszej słodkiej rozmowie przeszkodziły jakieś krzyki. Spojrzeliśmy za okno do sali Lexi.

- Cholera! - wrzasnęłam. Ponieważ moja przyjaciółka zaczęła się szamotać w łóżku. W tym samym momencie korytarzem szedł Robert. Kiedy doszedł do nas. Również zauważył co dzieje się z L.L. Bez słowa wszedł razem ze mną do jej pokoju szpitalnego. 


~~~*~~~



Znowu ten sam sen. Koszmar przeszłości. Brutalność i niszczycielstwo we własnej osobie. Pojawienie się twarzy mojego oprawcy. Jego pewny uśmiech. Oczy pełne chorobliwego pożądania. Dotyk przesiąknięty ohydną oraz paląca namiętnością. Poczucie bezsilności i zamknięcia w mrocznej klatce.  

Jednak z tymi wszystkimi przykrymi doznaniami idzie w parze poczucie nieznanej, delikatnej i ciepłej emocji, która narodziła się podczas spotkania Jego. Obudziło we mnie to, te zagubione we własnych uczuciach czekoladowe oczy.

- Kochanie. Ten wzrok będzie ci towarzyszył wszędzie. - podpowiadał mi to znany już głos. Głos mojej matki. - Nie bój się przyjąć tego uczucia, które pojawiło się w twoim sercu. Nie odtrącaj go. - odbijał mi się jej głos w moim umyśle.

Nagle wszystko ucichło i zniknęło. Pozostała pustka.

Ktoś mną szarpał. Obudziłam się. Bolała mnie strasznie głowa. Otwierałam powoli powieki. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się wreszcie do świateł szpitalnych lamp. Zobaczyłam nad sobą dwie pary oczów wlepione we mnie.

- Nareszcie obudziłaś się. – wyszeptała Cloe. 

- Znowu ten sam koszmar? – dopytywał się mój trener.

- Tak. – odrzekłam cicho – Robert czy ja jestem już psychiczna? – czułam jak w oku zakręciła mi się łezka. 

- Cóż ci przyszło do głowy. – pokiwał przecząco głową. 

- Po prostu dużo przeszłaś  w życiu. Dlatego to ciebie tak męczy. Trzeba wyleczyć się z tego. – odezwała się moja przyjaciółka, która uścisnęła mi dłoni. Spojrzałam się na nią ciepło. Nagle usłyszałam obcy głos, ale gdzieś już słyszany. 

- Cloe – ten głos zawołał delikatnie moją przyjaciółkę. Odwróciła się, a trener trochę się przesunął i moim oczom ukazał się widok patrzących w moją stronę czekoladowych źrenic ze snu. Czułam jak ten przenikliwy wzrok potrafi rozebrać na części moją duszę. Wraz z nimi echo w umyśle: „ Kochanie. Ten wzrok będzie ci towarzyszył wszędzie. Nie bój się przyjąć tego uczucia, które pojawiło się w twoim sercu. Nie odtrącaj go.” Po czym następne z poprzedniego snu: „Jesteś wcieleniem dobra. Jednak musisz się odnaleźć w sobie. (…) Musisz zawalczyć o swoje szczęście, które jest bardzo blisko ciebie. Przecież pokazałam ci znak. Ten o który tak bardzo prosiłaś.  (…) Dziecko. Pamiętaj co ci powiedziałam. Znak jest przy tobie. Nawet nie wiesz jak blisko”.  

Znak! Czekoladowe oczy. Doszło do mnie:  Ronaldo! 

- Cloe. Poczekamy na korytarzu – odezwał się Benzema. Moja przyjaciółka pokiwała głową na znak zgody. 

To odkrycie doprowadziło mnie do chwilowego zawieszenia. Jednak obudziło się coś we mnie. Nad czym nie mogłam zapanować. 

W tym samym momencie kiedy Karim i Cristiano chcieli wyjść na korytarz. Coś we mnie pękło. Czułam jak zaczynam się rozklejać. Łzy same mi się ścisły. Nie panowałam nad ciałem, ani głosem. Jednak wiedziałam, że tego potrzebuję. 

- Cristiano… - wyszeptałam. Ten automatycznie stanął i znowu spojrzał na mnie tym hipnotyzującym wzrokiem – Podejdź do mnie. – wyszlochałam. Ponieważ płakałam jak bóbr. Portugalczyk bez pytania się nikogo o zdanie. Podszedł do mnie. Przeszkadzała mu tylko moja przyjaciółka, która stała mu na drodze.

- Cloe. Proszę. – złapałam ją za dłoni. Czułam jak zadrżała. – Niech podejdzie. – spojrzała się na mnie. Widziała pewnie w moim wzroku to co teraz czułam. Uczyniła to o co ją poprosiłam. Odsunęła się. Po czym napastnik Realu Madryt przysiadł się na skraju łóżka koło mnie. 

Nie obchodziło mnie to, że wszyscy patrzą się na mnie jak na wariatkę. Nie obchodziło mnie to, że prawie go nie znam. Poprawka, że w ogóle go nie znam. Obchodziło mnie teraz tylko to, że mam go przy sobie i czuję jego oddech oraz bicie serca. Położyłam swoją dłoni na jego klatce piersiowej. Czułam jak zadrżał pod moim dotykiem. Przejechałam w stronę jego serca. Teraz bardzo dobrze poczułam szybkie tętno w mostku. 

W tym momencie nie panowałam nad sobą. Bez wahania wtuliłam się w niego. Owinęłam swoje ramiona wokół jego klatki piersiowej. Chciałam go czuć. Jego ciepło. Bliskość. Chciałam poczuć dany mi przez matkę znak. Wtedy się rozpłakałam do końca. Drżałam. Szlochałam. Jednak zaskoczył mnie jeden fakt. Cristiano odwzajemnił mój gest. Poczułam jego jedną rękę na lewej stronie brzucha. Co dla mnie było bardzo dziwne. Przecież tam miałam bliznę. Najcudowniejsze jednak było to, że pod jego dotykiem blizna mnie nie paliła. Jak to zawsze było z innymi facetami. Różnica była tak, że Cris nie był nachalny. Odwzajemnił tylko uścisk. Jeszcze bardziej poczułam radość na swoim sercu kiedy wyszeptał mi prosto do ucha te słowa:

- Nie skrzywdzę ciebie. 

Dziwne. Jak to możliwe, że dwie obce osoby mogą coś takiego czuć. Byłam w stu procentach pewna, iż Portugalczyk poczuł dokładnie to samo co ja. Podziałały na nas nie znane dla nas moce. Cóż to miało oznaczać?  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz